KARPATY – OGROM ŚWIATA – CZĘŚĆ I: UKRAINA

     Najcenniejszym doświadczeniem nabywanym przy okazji podróżowania na motocyklu w trudnym terenie jest zrozumienie prostoty i cudowności świata, który na co dzień niepotrzebnie komplikujemy. Walcząc ze swoimi fizycznymi i psychicznymi ograniczeniami, usterkami sprzętu czy choćby zwykłym pechem objawiającym się kolejną przebitą dętką, wyrwani z wszelkich luksusów i dalekosiężnych planów dostrzegamy prawdziwe cuda: chłód poranków, słoneczne ciepło dnia , gwiaździstość nocy i piękno krajobrazu – z czasem stajemy się wytrawnymi obserwatorami, uśmiechamy się, śpimy głębokim snem sprawiedliwego, stajemy się coraz bardziej otwarci na ludzi i przyjmujemy wszystko z większym spokojem. I kiedy zdamy sobie sprawę z choć jednej z powyższych rzeczy – będzie już zbyt późno bo jak pisał Kapuściński „Istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”.

Fot. Widok na szczyt Gimba ze szczytu Wielikij Werch (Połonina Borżawa – Ukraina)

      Kocham góry i motocykle. Zawsze o tym wiedziałem ale nie wiedziałem, że pewnego dnia na jednym z for internetowych zobaczę zdjęcie, które wydrukuję, będę wieszał nad komputerem i będę czekał. Na co? Nie wiem – czasami człowiek kolejkuje marzenia i boi się je spełniać – w końcu całe to gadanie i trud dążenia mógł by się okazać nic nie wart – ot, zwykłe tchórzostwo i przywiązanie do codzienności. Potrzebny, mały impuls niezawodnie przyszedł z coraz bardziej dołującej pracy – nadarzyła się okazja wyjazdu, zmiany środowiska …po dwóch tygodniach marudzeń wyruszyliśmy. Teoretycznie mieliśmy obmyślone wszystko, praktycznie brakowało nam wiele: cienkie dętki, uszkodzony trzeci bieg, niedostateczne opracowanie trasy – wszystko to sprawiło, że dojechaliśmy do bazy ale nie wjechaliśmy na połoninę. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ja wyraźnie czułem gorzki smak porażki. Po raz pierwszy jednak jeździliśmy w prawdziwych górach i dopiero pierwszy raz nas pokonały. Skoro jednak poczuliśmy smak wyzwania, należało przeczekać zimę, poprawić wszystkie niedoskonałości i spróbować jeszcze raz – a wiosna przyniosła zmiany…

Czy Zakarpacie to Ukraina?

     Zakarpacie to region górski – rwący Dniestr, górskie jeziora i potoki oraz piękne lasy i górujące nad nimi, wysokie na ponad 2000m szczyty (Howerla, Pop Iwan, Petros) połączone łańcuchami górskimi i połoninami sprawiają że już 50km od polskiej granicy można się poczuć jak w raju. Historycznie zwany Rusią Podkarpacką region ma bardzo ciekawą choć smutną historię. Przed ingerencją Józefa Stalina do 1944 roku wieloetniczny (aż 35 mniejszości narodowych) obwód Zakarpacki wchodził w skład Królestwa Węgier. Po działaniach Stalina ukraińscy komuniści przemianowali Rusinów na Ukraińców, mniejszość niemiecką i węgierską poddali represjom i eksterminacji, Czechów i Słowaków repatriowali do Czechosłowacji, a z Rumunów uczynili Mołdawian. I tak do momentu rozpadu ZSRR wszyscy teoretycznie zgodnie byli Ukraińcami ale jak pokazało referendum dotyczące niepodległości 1 grudnia 1991, ponad 78% mieszkańców Zakarpacia nie zapomniała kim jest i głosowała za autonomią w obrębie Ukrainy. Dziś o Zakarpaciu słyszy się tylko w kontekście przemytniczych, przygranicznych wojen, medialnie liczy się bardziej autonomia względem Rosji i wojna. W każdym większym miasteczku czy na wioskowym moście spotkaliśmy graffiti z napisem „Chwała bohaterom” wymalowane charakterystycznymi kolorami flagi. Nacjonalizm – kolory prześladują na każdym kroku: pomalowane w narodowe barwy domy, ogrodzenia, elementy szkolnych strojów dzieci i gdzie nie gdzie czerwono-czarne wstęgi przy flagach – Bandera – bohater Zakarpacia którego ideologia stała się przyczynkiem do sąsiedzkiego, bestialskiego mordu. Jak bardzo polityka i ideologia potrafi poróżnić i przeciwstawić sobie ludzi?

„Dziwny jest ten Świat”

     Choć nigdy nie miałem pamięci do dat – lubię historię – pozwala analizować, wyciągać wnioski i nie popełniać tych samych błędów, a to oszczędza kłopotów tak samo jak dobre przygotowanie do podróży – czasami jednak historia uprzedza – nie poprosiłbym o pomoc kogoś na kogo domu powiewa czerwono-czarna wstęga. Nie historia jednak, a niezbyt dobre przygotowanie zemściło się już podczas pierwszego wyjazdu – złapaliśmy kapcia, takiego porządnego z naderwaniem maszynki ale oczywiście nie wzięliśmy dętek. I tak poznaliśmy Władymira – taksówkarza, który zatrzymał się, porozmawiał i pomógł… i kiedy Władymir odjeżdżał z Tatą do najbliższej wulkanizacji na zadane pytanie czy ja mogę sobie tak z całym tym rozłożonym dobytkiem obok drogi bezpiecznie koczować odpowiedział mniej więcej tak: „Tu jest Zakarpacie, kraina Bandery i Ty się nie bój, tutaj jesteś gościem, a gdyby ktoś, jakiś obcy coś Tobie zrobił to lokalni mu żyć nie dadzą. Każdy to wie więc jesteś bezpieczny”. Dziwna, godna ojca chrzestnego odpowiedź, a jeszcze dziwniejsza była późniejsza nawrotka mijającej mnie wytatuowanej młodzieży w dresach i troskliwe pytania: co się stało i jak mogą mi pomóc? Gdy upewnili się, że sytuacja jest prawie opanowana i odjechali poobijanym skuterem z przyczepionym kawałkiem niemieckiej samochodowej tablicy rejestracyjnej – ja nadal stojąc, żułem kanapkę i myślałem …o uprzedzeniach, podziałach, o wychowaniu i historii. I o tym, że w każdym konflikcie, ideologii po obu stronach zdarzają się przyzwoici ludzie i że…

 

Fot. Gdy nie ma mgły widoczność z połonin pozwala na podziwianie bajkowych widoków.

„Każdemu się zdarza zabłądzić”

     Podczas pierwszego starcia z Karpatami rzadko pytałem o drogę, podczas kolejnych postanowiłem wyjeżdżać naprzeciw – jak najczęściej próbować przypominać sobie rosyjskie słowa i rozmawiać, pytać o drogę, a także oglądać więcej niż tylko piękno przyrody – zwracać uwagę na obejścia, wchodzić do wnętrz sklepów – patrzyłem jak zatrzymał się czas. Wszystko wyglądało jak u nas pod koniec lat 80-tych – na bardzo małej powierzchni sklepów znajdował się ogromny asortyment: od alkoholi, kiełbasy, bułek, cukierków i ciastek poprzez gwoździe, metalowe, zaciskowe opaski, podstawowe narzędzia, sznurek, nici do dość tandetnych lalek i plastikowych czołgów. Zabawki dla dzieci – u nas dzieci siedzą pod szkołą wpatrzone w ekrany smartfonów, w Internecie widziały już wszystko – tam, po radości jaką wzbudzał widok motocyklisty u najmłodszych stwierdzam, że to pokolenie z jakiego wywodzą się Polscy 30-40 latkowie . Przed każdą szkołą, boiskiem czereda małych 'szkolników’ z wrzaskiem radości, machała i goniła motocykl. Ci starsi ubrani w mundurki próbowali zachowywać się dostojniej choć też byli ciekawi. Mundurki, warkoczyki i teczki. W mijanych gospodarstwach królowały furmanki i konie, starsi ludzie siedzieli przed domami, trochę młodsi zbierali jagody, a młodzież…no cóż ta wyemigrowała lub ukrywała się przed poborem do wojska. Po ponad stu kilometrach od granicy cofnąłem się o ponad 20 lat, a nawet więcej. Zabłądziliśmy w czasie – tego nie było w planach, nie było na małym ekraniku GPS, nie było nawet w zdjęciach satelitarnych Google Maps – zresztą przy widokach wokół, ciężko się było skupić na wskazaniach nawigacji. O ukraińskich drogach można śmiało można napisać że istnieją bardziej na papierze, że mają różne rodzaje dziur, które zwykle są głębsze niż się wydaje i są różne rodzaje błota. Narzekających na nasze powiatowe autostrady – zapraszam za granicę – zobaczycie tam zabytkową, skrzypiącą, składaną Wołgę i najnowszy model Mercedesa – oba auta jadące slalomem po tej samej tzw. drodze. Zobaczycie pełną dowolność wyboru tej drogi, która w szerszym znaczeniu sprowadza w Karpaty rzesze amatorów jazdy terenowej. U nas już nie wolno, tam jeszcze wolno. I nie chcę wchodzić w dysputę z wielbicielami przyrody. Napiszę tylko jedno: jeśli jedni będą szanować drugich i miejsce w którym przebywają to kilka lat damy radę. A jeśli jedni będą wywalać śmieci, nie widzieć zniszczeń terenu po kilkudniowej zrywce i narzekać na będący tylko chwilowym choć niepożądanym gościem w lesie motocykl, a drudzy z otwartym wydechem popisowo 'ryć na kwadracie’ nie będzie miło. A skoro już jesteśmy w temacie drogi i prawa to nie sposób nie wspomnieć o stróżach porządku: smutni Panowie, w teoretycznie mających dodawać im powagi dużych czapkach, tak jak większość biednych ludzi dysponują dużą ilością wolnego czasu, który opacznie rozumując chcą zamienić na gotówkę – gdy napatoczy się człowiek zaczynają nieśpiesznie szukać na niego paragrafów, rzucają cenę i zaczynamy negocjacje. Na marne usprawiedliwienie tej swego rodzaju filozofii przeżycia należy nadmienić, że ich podstawowe pensje są niskie, paliwo kupują z własnych pieniędzy, a turysta jest dla nich szansą dorobienia bo swoich nie wypada nękać. Przy spotkaniu wystarczy im drobny upominek, stanowczość i pokazanie, że dysponujemy jeszcze większą ilością czasu. Można przywyknąć, a nawet po części zrozumieć, zresztą istnieją poważniejsze przeszkody…

 Fot. Sklepy czyli „Panie, tu jest wielobranżowy, ja tu, ja tu wszystko mam!”

„Cel – Borżawa”

Połonina Borżawska ma około 25km długości i dzieli się na trzy grzbiety – zachodni ze szczytami Tomnatyk (1344 m n.p.m.) i Płaj (1334 m n.p.m.), południowy ze szczytami Pohar (792 m n.p.m.), Magura (1088 m n.p.m.) i  Stoh (1677 m n.p.m.) oraz południowo-wschodni ze szczytami Magura Żydowska (1516 m n.p.m.) i Hrad (1374 m n.p.m.). Wszystkie trzy łączą się na szczycie Wełykyj Werch (1598 m n.p.m.) w północnej części pasma. Zbocza szczytów poniżej 1200 m n.p.m są pokryte lasami bukowymi (szczególnie pięknymi jesienią) a wyżej jagodami których zbiorem zajmuje się znaczna część mieszkańców dowożona przez duże ciężarówki zwane z rosyjska 'gruzawikami’. Zdjęcie które przywiodło mnie w ten rejon zostało wykonane w pobliżu stacji meterologicznej i przekaźnika radiowo-telewizyjnego znajdującego się na szczycie Płaj. Przedstawiało dwóch motocyklistów i wspaniałą panoramę okolicy. Dziś mam już podobne zdjęcie.

 Fot. Widok z góry potrafi zachwycić.

Na Borżawę najłatwiej dostać się z miasteczek Wołowec i Miżhirja. Istnieje kilka dróg wjazdu na Połoninę i niektórymi z nich w odpowiednich warunkach można wjechać nawet na ciężkim, terenowym motocyklu. Nie chciałbym podawać gotowych tracków czy nawet opisów tras głównie dlatego, że samodzielne przygotowanie zawsze bardzo cieszy i uczy. Warto dla własnego bezpieczeństwa zabrać papierową mapę i oswoić się z posługiwaniem nią. Warto mieć także doświadczenie na motocyklu w trudnym terenie – nawet najłatwiejszy wjazd lub zjazd może nas pokonać – pogoda w górach jest zmienna, a deszcz to nie tylko śliskie kamienie i zwiększone ryzyko kontuzji ale też często towarzysząca mu mgła – utrudniająca widoczność i odbierająca główną nagrodę za wjazd jaką są wspaniałe widoki przy jeździe 'szczytówkami’. Podczas jazdy uważajmy by trzymać się ścieżek – pamiętajmy, że to nie Austria i o helikopter będzie bardzo ciężko. Nad szczytami i widokami z nich można zachwycać się godzinami. Ale przy dzisiejszej technologii zdjęcia opowiadają więcej niż słowa…

 Fot. Lśniące, złote kopuły kapliczek na tle surowego terenu i biednych domostw często aż rażą w oczy.

 Fot. Zwierzę szczęśliwego gospodarza. „Szczęśliwy komu się wiodą konie i żony” 🙂

Fot. „Enduro nie pęka” choć w podróży jak w życiu – bywa różnie 🙂

Fot. Karpaty – ogrom świata 🙂

„Dygresja”

Na koniec nie będzie typowego podsumowania, a mała dygresja – off-road na Ukrainie i w Rumunii jest nadal legalny. W pierwszym przypadku jest to wina specyficznego podejścia do prawa i ograniczeń, w drugim to zwykła kalkulacja zysków z turystyki terenowej. Ceny produktów i noclegów są niskie, ludzie mili, a warunki przystępne jednak należy pamiętać, że jest się tam gościem i pieniądze nie pozwalają nikomu traktować swoich gospodarzy z góry. A jeżeli jesteś oburzony zjawiskiem turystyki terenowej – zanim wrzucisz do jednego worka wszystkich zmotoryzowanych pasjonatów terenu napiszę że wielu z nich jest zakochanych w przyrodzie i choć jest to miłość bez wzajemności to poza hałasem płoszącym zwierzynę i znikomą degradacją terenu, nie mamy aż tak długofalowego wpływu na przyrodę jak ci którzy po ognisku w lesie pozostawiają nie tylko butelki i puszki ale wywożą do niego też buty, meble czy też sprzęt AGD. O ile nielegalne wysypiska są powszechne w Polsce to nie spotkaliśmy się z tym zjawiskiem na Ukrainie – zapewne to kwestia biedy ale może także większego szacunku dla przyrody. Co do hałasu, który zapewne dzięki motocyklom elektrycznym wkrótce zniknie – polecam porównać zniszczenia i hałas podczas przejazdu (podkreślam – przejazdu) kilku motocykli ze zrywką w lesie. Oczywiście wśród nas istnieją czarne owce, które ryją na kwadracie z pustymi tłumikami mając za nic zniszczenia, a nawet spacerujących czy mieszkających w pobliżu ludzi ale pamiętajmy, że każdej grupie są ludzie, którzy mają za nic otaczający ich świat – przeciętny kierowca auta napotyka ich codzień na asfaltowej drodze. Jadą bardzo wolno lub włączają się tak do ruchu utrudniając innym jazdę bądź odwrotnie – traktują drogę jak tor wyścigowy. Te dwie grupy mają bardzo wiele wspólnego z naszymi czarnymi owcami – ktoś na  początku ich żywota zapomniał zwrócić ich uwagę na dobro innych użytkowników dróg lub przytemperować zapędów na prawdziwym torze. Mógłbym apelować o nie rozwieszanie linek ale apele powodują tak naprawdę odwrotny skutek bo tanią sensacją podsuwają podatnym na odwróconą psychologię gniewnym zabójczy sposób zemsty. Chciałbym apelować do środowiska off-roadowego, które jeśli chce być tolerowanym w okolicy przede wszystkim powinno dbać o swój wizerunek. Jeżeli motocyklista w Twojej okolicy bezmyślnie utrudnia innym życie wiedz, że później zemści się to na całej grupie. Ludzie łatwiej zauważają i zapamiętują negatywne działania, a na szacunek czy choćby akceptację trudno zapracować.

Koniec cz. I.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.